Teleexpressowe przygody

6.09.2012

Bartłomiej Jakubowski w Kia Lotos Race
W czerwcu minęło pięć lat od mojego debiutu wyścigowego. Pięć lat, jak jeden dzień. Nie ma co, czas pędzi nieubłaganie. Więc trzeba go gonić. Na przykład KIĄ Picanto.

Ale przed gonitwą, warto się zrelaksować. Wspomnieniami. Pierwszy raz w samochodzie z klatką bezpieczeństwa, sportowym fotelem, oflokowaną deską rozdzielczą i wydobywającymi się zeń emocjami był początkiem wspaniałej przygody z motorsportem. Mokry „Tor Kielce” okazał się trudny, wymagający, a moje umiejętności niewystarczające. Mimo ostatniego miejsca, na mecie cieszyłem się jak dziecko. Radość trwa. Były jeszcze dwa starty - na torach w Poznaniu – Picanto i Cee’dem, są rajdy (na prawym fotelu u Mariusza Nowocienia) i była 5. runda KLR w Poznaniu. A wracając do prawego fotela, nie mogę nie wspomnieć o Karowej, pachnącym nowością Picanto z Odetą Moro Figurską w Rajdzie Barbórka. Może nie było szybko, ale przynajmniej czas spędzony był w zacnym towarzystwie. Gdzie Krzysiek Tobiasz jest, tam nie ma co jeść, ale... samochód przygotowany jak należy.

Ale nie o tym, nie o tym. Będzie słów kilka o moim weekendzie wyścigowym w Poznaniu. To jedyna sytuacja, kiedy można powiedzieć „wyścig rajdowy” – w końcu rajdowiec w wyścigówce. Zaczęło się od piątkowych treningów. Ze względu na deszcz mocniej dopiąłem pasy. Jeździłem ostrożnie, szukając optymalnego toru i przyczepności. Powrót za kierownicę uznałem za udany, choć kolejny raz podkreślę – wynik nie był priorytetem. Następnego dnia, na początku kwalifikacji niebo trochę straszyło, ale tor pozostał suchy, a „Pikaczento” nietknięte. Diabeł zaczął się interesować w Q2. Po wyjechaniu z depo, dokładnie na pierwszym zakręcie, a najdokładniej na wyjściu z „Baby Jagi” okazało się, że prędkość jest zła, tor jazdy jest zły i samochód też jest zepsuty. Wydawało się, że popsułem „Kijankę” tylko trochę, urywając jedynie zderzak. Uderzenie okazało się jednak na tyle mocne, że mechanicy z „Team Wyścigowy No.1” musieli się nieźle nawyginać, żeby wyprostować to co wygiąłem. Do niedzielnego wyścigu przystąpiłem w pełni sprawnym autem, gorzej było z moją sprawnością. Stres wziął górę, w pamięci pozostał dzwon z kwalifikacji i... No i nie udało się wykręcić życiowego czasu. Miejsca na mecie obu wyścigów pozostawiają bardzo wiele do życzenia. Dwie minuty i siedem sekund... Porażka. Ale nie o wynik przecież chodziło. Najważniejsze były doznania, bo „Poznań to miasto doznań”. Za kierownicą tej małej wyścigówki ich nie brakuje. Pucharowe Picanto doskonale skręca i hamuje. Wydaje rasowe dźwięki przyjemne dla ucha. Właściwości skoczne też posiada, a po kontakcie choćby z barierą, nie obraża się i jedzie dalej.

Mam nadzieję, że w sezonie 2013 będzie mi jeszcze dane dostrzec więcej zalet tego samochodu. Młodzi, gniewni kierowcy mogą w nim szlifować swój talent. Zazdroszczę im i trzymam kciuki. Ja zamiast talentu oszlifowałem Picanto. Też diament.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

ARCHIWUM WIADOMOŚCI